wtorek, lipca 20, 2010

zdobywczyni wulkanow

3 wulkany za mna.

Postanowilam nie przejmowac sie pogoda, nie zwarzac na deszcz i zabrac sie za dobywanie wulkanow.

Ostatnie 2 dni spedzilam nw wyspie Ometepe. Wyspa znajduje sie na najwiekszym jeziorze NIcaragui (jezioro nie ma jednej nazwy, zaczynajac od Cocibolca, przez Lago de Granada na Lago de Nicaragua konczac), tak czy siak jest wielkie. I wyspa rowniez jest niczego sobie. A na wyspie dwa wulkany.

Najpierw, razem z dwojka innych turystow oraz naszym przewodnikiem-- Naimem zabralismy sie za Concepcion. Wulkan ktory jest czynny, i z powodu ilosci wypuszczanych gazow oraz drobnych erupcji nie mozna dotrzec na sama gore. Startujac z 80 m n. p. m. dotarlismy na 1400!

Nastepnego dnia, z tym samym przewodnikiem, oraz powiekszona grupa eksploratorow zdobylimy wulkan Madera.
Wulkan dawno wygasly. Cale zbocza porosniete sa dzungla, a w dawnym kraterze obecnie znajduje sie... jezioro. Tak jest-- kapalam sie w kraterze wulkanu :) Podroz byla krotsza ale za to bardzo meczaca. Przez 7,5 godz wspinalismy sie a potem zsuwalismy sie po kamieniach, korzeniach, w blocie i pocie. Satysfakcja niezwykla :)

Polecam rowniez wszystkim najlepsze obuwie zdobywczyni wulkanow -- niezawodne czeszki! Okazuje sie ze w tych butach nic nie jest przypadkowe! Podeszwa niezwykle dobrze dopasowuje sie do podloza, dzieki czemu czlek zyskuje duza przyczepnosc. Pokrywa buta nie dosc ze oddycha, to zostala tak wyprofilowana zeby cale bloto z wulkanu osiadalo na bucie, nie brudzac stopy. Buty cud! :)) Nie wspominajac o wygodnej gumce, ktora zastapila wiecznie rozwiazujace sie sznurowadla...

Nica without photos

Co nie znalazlo sie na zdjeciach?

Wczesne pobudki (zwykle 5:30-6 rano), codzienne wizyty w sklepie po kawe, cukier i mleko. Kladzenie sie spac razem z kurami.

Duzo czasu na czytanie, patrzenie, myslenie, podziwianie.

Olbrzymie stosy owocow na wszystkich straganach na targowisku. Tak. Targowiska to zdecydowanie moje ulubione miejsce. Owoce to moja ulubiona rzecz. Przebojem sa; mamones (odmiana liczi), pitaya (owoc kaktusa podobny do Opuncji ale totalnie rozowy), awokado, banany, maduros(dojrzale plantany).

Falbaniaste fartuszki ktore nosza wszystkie sprzedawczynie. Fartuchy maja na oko kilkanasicie albo kilkadziesiat falbaniastych falban. W falbanach ukryte sa kieszenie gdzie wygodnie mozna przez caly dzien wrzucac pieniadze.

Spacery po lesie, wsi, polu i dzungli. Nie powiem ze nie probowalam robic zdjec. Ale trudno to wszystko razem ujac... Atmosfera, odglosy, zapachy, upal, deszcz. Pochukujace malpy, poskrzypujace ptaki i ogluszajace cykady (cigarros).

Niezliczone partie yatzzi.

Niezliczone porcje ryzu z fasola, lub dla odmiany gallo pinto (fasoli z ryzem) serwowanych na kazdy posilek (ze sniadaniem wlacznie).

Prze prze prze pyszne koktajle na glownym placu w Masaya. Moj ulubiony -- awokado z mlekiem i ... coco (hmm... ale nie chodzi o kakao...)

czwartek, lipca 15, 2010

Nica5

Wczoraj odbyla sie dlugowyczekiwana impreza urodzinowa Cedrica. Synka Jael i Roberto. Z tej okazji zjedlismy gigantyczny tort, wyruszylismy na podboj lokalnego fast fooda gdzie Cedric wybiegal sie na kolorowych rurach (niektorzy znaja je z Hula-Kula...), rozbilismy kolejna pinata . Dla Cedrica wspolnymi silami stworzylismy wielkiego rozowego slonia, ktory kryl w sobie conajmniej tyle cukierow co jego poprzedniczki- pilki do nogi.

Po zjedzeniu tortu odbyla sie bitwa na lukier....
Przegralam w niej tragicznie... Ja i Jael...
A tutaj 2 dowody na to ze odwiedzilam Managua. Stolica Nicaragui slynie z tego ze nie ma w niej nic ciekawego, jest chaotycznie zbudowana, a wszystko co bylo piekne r0zpadlo sie podczas trzesienia ziemi w 1972 i nigdy nie zostalo odbudowane.
Ponizej zdjecie z jednego z niewielu ocalalych budynkow -- starej katedry. Zostala tylko skorupa budynku. Wyglada niesamowicie, na scianach pozostaly malowidla, jednak poza tym budynek jest pusty.
Roberto na tle muszli koncertowej. Nie moglismy podejsc blizej bo muszla jest wlasnie szykowana na obchody 31 rocznicy rewolucji, obchody w najblizsza niedziele...

fs

Nica 4

Po meczu, po chodzeniu po linie nie moglo jeszcze zabraknac piniatas. Chlopaki z zawiazanymi oczami probowali kijem trafic w pilki nozne zrobione z papier machee kryjace w sobie garscie cukierow.

Zabawa byla super. w koncu wszyscy wyladowalismy na kolanach tloczac sie i przepychajac za kolejnymi porcjami cukeriow wylatujacych z rozwalonych pilek.

Tutaj nalezy dodac ze te piniatas byly przygotowane wlasnorecznie przez nas. Tim Helen Jael Ja oraz chlopaki z sasiedztwa szykowalismy je przez ostatni tydzien.

A teraz zupelna zmiana miejsca. Poprzedni Weekend. Granada.
Oddalona od Masaya o godzine drogi. Wyskoczylysmy tam z Helen aby zdobyc wulkan Mombacho, ale... padalo... a wszyscy odradzaja Mombacho w deszcz bo tam wchodzi sie po to aby obejrzec cudowna przyrode ktora zarosla nieczynny juz krater....
Za to polazilysmy po miescie, spokojnych uliczkach, obejrzalysmy roznokolorowe koscioly i katedry oraz wspielysmy sie na dzwonnice-wieze widokowa gdzie rozegralysmy pare partyjek w kosci.

Widok na Granade z dzwonnicy.


Znowu przenosimy sie w czasie i przestrzeni.
W poniedzialek albo wtorek wybralam sie na caly dzien na wybrzeze Pacyfickie. Do Casares. Malutkiej miesciny rybackiej.
Widoki byly absolutnie niesamowite. Po jednej stronie skaly po ktorych lazi sie nad falami oraz klif na ktory mozna sie wspiac po wiecej widokow. Po drugiej stronie plaska piaszczysta plaza. A z przodu spienine fale.
Casares jest malutka miescinka rybacka. Dwa razy dziennie rybacy wyruszaja na polow, wtedy cale miasteczko ozywa. Duzi i mali wskakuja do lodek, a kobiety otwieraja stragany. Jedni wypychaja lodzie po plazy na moze, inni wlasnie wracaja z kublami pelnymi zlowionych ryb.
Casares od morza.

Nica3

Co pyzie lubia najbardziej?
oczywiscie troche sie pomeczyc. Przed przeprowadzka od Roberta i Jael z Masaya, do Alfredo do San Marcos trzeba bylo przyszykowac grunt. Tym razem doslownym sensie. Przez pol dnia pracowalismy robiac wylewke betonowa pod nasza podloge.
Bylo super. Wieczorem, umeczeni przywleklismy sie spowrotem do Masaya.
Na zdjeciu Alfredo (z lewej) i Tim (z prawej) podczas pierwszego etapu mieszania.

Kolejna wycieczka. Kolejny deszcz.
Tym razem Lago de Apoyo. W przeciwienstwie do Lago de Masaya, jest czyste i mozna w nim plywac. Lago de Apoyo zebralo sie w dziurze po starym, starutkim wulkanie. Dziura po nim jest gleeeeboka. Smiesznie sie w czyms takim plywa. Oczywiscie deszcz nie przeszkodzil nam w kapieli.
Droga nad jezioro tez byla godna uwagi. Las przez ktory szlismy byl po prostu niewiarygodnie piekny. Gigantyczne drzewa i rozmaite liscie, zbocza stromo spadajace w dol, liany zwieszajace sie z konarow drzew. Jak w bajce.
A na samym dole, nad brzegiem jeziora spotkalo nas stado malp baraszkujacych po galeziach drzew.


San Marcos. Na zdjeciu Jorge oraz Pulum (ma na imie inaczej ale nie moge zapamietac jak) podczas meczu w noge. San Marcos contra Masaya.
Mecz zorganizowali Alfredo i Roberto -- moj przyszly i moj byly gospodrz. Dzieciaki byly super zajarane wycieczka do San Marcos (45min jazdy autobusem) -- od 6 rano siedzieli gotowi na naszym ganku czekajac na gwizdek aby wyruszyc.

Wygrana druzyna po zakonczonym meczu....
Po meczu rozwiesilismy miedzy drzewami moja line do chodzenia po linie...
Chlopcy byli niesamowici. Bez rzadnych prob chodzili po lini 4-5 krokow. Byli tacy co nawet probowali biegac....

Widok z pobliskiego malecon - tarasu widokowego z widokiem na wode i wulkan Masaya. Widok prze prze przecudowny, jak w raju, szkoda tylko ze niestety jezioro tak zanieczyszczone przez miasto ze zupelnie nie mozna sie kapac. Dookola Masayi biegna kanaly odprowadzajace scieki i nieszystosci z ulic zalewanych w trakcie pory deszczowej prosto do jeziora.

Wycieczka na Wulkan Masaya

tak wlasnie zakonczyla sie nasza wycieczka...
Helen i Jael pod wlasnorecznie wykonana peleryna przeciwdeszczowa. Peleryna, wygodna i dwuosobwa byla wynikiem frustracji z siedzenia i czekania na koniec deszczu. Najpierw przez godzine siedzenia i czekania pod daszkiem na szczycie wulkanu na koniec burzy, a nastepnie przez 40 min = kilka partyjek w kosci= czekania u wylotu parku na koniec deszczu.



Tak wygladala paszcza wulkanu, tuz przed tym jak zaczelo padac. Bylo gites.

W trakcie 1,5 godzinnej wspinaczki w upale na wulkan. Jael podczas chwili przerwy. Obserwatorzy zauwaza czego nie zauwazylysmy my- zmeczone upalem- ze za nami zbieraly sie juz chmury z chlodzacym deszczem...

Widok w Masaya na ulice przy ktorej pomieszkuje. Nie wiem czy widac ale widok jest piekny. Ulica-- droga- ginie w gaszczu zieleni. Drzewko po lewej jest drzewkiem przed moimi drzwiami.

Nicaragua

Starym sposobem w trakcie podrozy postanowilam sie przerzucic na system blogowy. Latwiejsze to niz stale wpisywanie niekonczacych sie adresow e-mail nie mowiac juz o probie przesylania mailem zdjec z bierzacych wydarzen :)

niedziela, lipca 11, 2010

poniedziałek, października 13, 2008

To już jest koniec...

KONIEC RAMADANU

Tak tak. Ramadan tez sie juz skoczyl. Jak to? Niezauwazyliscie?!
Nie wiem jak gdzie indzije – u np. Mill- ale tutaj koniec Ramadanu obchodzi sie chucznie - poprzez swieto Korite. Kilka faktow na temat Korite:


Co sie robi w korite? „kotire jest super - kazdy kupuje kurczaka, albo barana. kazdy kupuje nowe ubranie. jest super.” (prawie cytat z wielu rozmow z senegalczykami).
Brzmialo to srednio super.... kurczaki.... barany.... nowe stroje i fryzury....
Mieli racje. Rzeczywiscie KAZDY zamawia sobie u krawca nowe boo-boo (stroj). Bardzo piekne. krawcy przez ostatni miesiac przed korite pracuja pelna para. O 3,4 rano zaklady karwieckie sa otwarte bo krawcy staraja sie wyrobic z zamowieniami.


Kiedy jest korite? tego nikt nie wie do ostatniej chwili!! Niektorzy sluchaja sie w tym wzgledzie Mekki, jednak wiekszosc ufa komisji zlozonej z senegalskich Marabu. Ta oto komisja gdy mija 28 dzien postu zaczyna wygladac księżyca (jest to okres nowiu). Gdy komisja uzna ze widziala księżyc koniec ramadanu zostaje ogłoszony oficjalnie a ludzie rzucaja się żeby szykowac na następy dzien Korite. Jak rami rozumiecie ta informacja ukazuje się wieczorem. W tym roku ogłoszono ja około 22. O 22 cala dzielnica zatętniła zyciem. Targ zostal ponownie otwarty. Kobiety spieszyly się żeby kupic groch, cebule i barana na tradycyjne danie na Korite.

Czy wszystkie ubrania sa gotowe na korite? Oczywiście nie. Dlatego tez dzien po korite jest ‘dogrywka”. Calkiem sporo osob korite zastaje bez nowych ubran, te osoby wkładają nowe stroje dzien pozniej – kiedy krawcy skoncza zamowienie.


Nocne krojenie cebuli na świąteczne śniadanie


Tworzenie fryzur


Tworzenie fryzur c.d.


Duuużo jedliśmy....


No i wreszcie wystrojone dziewczyny



KONIEC SEZONU DESZCZY

Tak tak. Deszcze się skończyły. Ich koniec uświadomił mi jak wiele zapomniałam. Zapomniałam jak bardzo trudny do wytrzymania jest upal przez tydzień bez chwili wytchnienia. Przypomniałam sobie jak nieprzyjemnie jest być mokra od potu w porównaniu z mokra od deszczu.

Przypomniałam sobie ze CALY Yarakh jest zolty jeśli przez dwa dni nie pada. Kurz jest wszedzie i na wszystkim. Gdy stoi się na poboczu drogi nie widac dalej niż na 200 m bo dalej wszystko jest zasłonięte przez pyl. Pyl dusi i zatyka. Ech.

Przypomniałam sobie jak trudno jest pracowac jak nie ma pradu. Nie wiem z czym to jest związane jednak podczas sezonu deszczy było znacznie mniej awarii proadu. Odwrotnie niż u nas.

KONIEC SEZONU MANGO

Tego byscie się nie spodziewali no nie? Ja tez nie! Tym badziej ze mowa o nim była od 3 tyg i mango niezmiennie były na straganach. Ale ostatnio zupełnie nieoczekiwanie w ciagu 2 dni wszystkie mango zniknęły! Bardzo wszystkich wiec przepraszam za ta niedogodnosc i za brak mango w bagażu!

KONIEC STAZU!!!!


Oficjalny. Nasz raport nad ktorym pracowalysmy 3 miesiace zostal wczoraj wydrukowany i zbindowany. A przy okazji droba opowiastka jak to wyglada praca w Senegalu. Wczoraj drukowalismy caly dzien.
Rano przyszliśmy gotowi do drukowania, ale pradu już nie bylo. Nie było go w calej dzielnicy wiec nie mozna bylo pojsc nigdzie indziej zeby wydrukowac. Prad zjawil sie okolo 16:30. Wtedy rozpoczela sie walka z komputerem albo raczej z wirusem o przewrotnym imieniu "Raila Odinga". Wirus zjadal myszke oraz usuwal pliki z klucza USB. Walka wymagala ode mnie 2 kursow miedzy domem Diola (drukarka) a biurem (moim komputerem). Na koniec zwyciezylismy i raport zostal wydrukowany. Nastepnie odbylismy wycieczke (okolo 2km) do punktu bindowania. Zbindowalismy po czym zwrocilismy sie sppowrotem w strone Yarakh. Do domu dotarlam akurat na kolacje - godz. 19:30.
co robilam caly dzien??? drukowalam...
Na zdjeciu: raport, pan ktory go zbindowal oraz Babacar moj ziom z Kaddu Yaraax.

czwartek, października 09, 2008

No dobbbraaa troche zdjec...

No dobra.... koniec sie zbliza wielkimi krokami, duzo czasu minelo od ostatnich zdjec... trzeba to troche nadrobic. Z gory przepraszam za chaos i nieprzemyslanosc wyboru - idziemy na spontan - ja i moje rozmaite tozsamosci.

Pare zdjec mojej dzielnicy....

Oczekiwanie na ndogu (prosze cofnac sie do poprzedniego posta). O 19:30 koniec ramadanu - ludzie na ulicy czekaja odliczajac minuty.

Widok z lotu ptaka - albo nawet lepszy bo z dachu domu Anais. Ja mieszkam w parterowcu ale Anais mieszkala w "palacu" - domu dwupietrowym, z niego byl cudowny widok na wschody i zachody slonca. Jak widac rowniez na dzielnice w ciagu dnia.

Nodu pelna para. W miskach i kalebasach znajduje sie wybor rozmaitych dodatkow do bagietki ktore mozna tutaj dostac na sniadanie, a w okresie ramadanu na ndogu.

Od tygodnia Kaddu Yaraax zamieszkalo w Parku Hann. Do parku przeniosla sie rowniez butla gazowa, imbryczek i szklaneczki do herbaty. Tego nigdy nie moze nam zabraknac. Przy herbacie powstawala nowa sztuka teatru forum ktora dzisiaj bedzie nasza trupa teatralna prezentowac na Ile de Gore. (jeszcze nie jest do konca ustalone czy jestem czy tez nie jestem czlonkiem trupy, moze sie okazac ze rowniez wystapie - po francusku, polsku czy w wolof - to tez jeszcze niewiadoma)


Francuska grupa teatru forum ARA ktora od tygodnia stacjonuje w Kaddu Yaraax przygotowujac sie do swojej wyprawy wszerz Afryki. Przywiezli szczudla, pilki, diabolo, poiki. dzieki temu odbylam pierwsza lekcje szczudlarstwa dla senegalczykow. Oto moj uczen podczas pierwszej lekcji.

wtorek, września 23, 2008

Gdzie zes ty bywal czarny baranie?

A no wlasnie! gdzie?
na tydzien zakrecil mi sie swiat.
Pojechalam do.... Szwecji. Razem z Jackiem pojechalismy tam z RC (czy wszyscy wiedza co to RC- wzajemne pomaganie? jak nie to dopytywac w mailach). Na Forum Spolecznym wystepowalismy w delegacji ´Razem Zakonczymy Rasizm´.
Bylo tam niesamowicie. Nie moglam sie na poczatku zdecydowac czy jechac tak daleko na tak krotko. Ale jestem bardzo zadowolona.
Pracowalismy pelna para. Od 7 rano kiedy spotykalismy sie na sniadanie polaczone z omowieniem dnia, potem lecielismy organizowac warsztaty, gadac z ludzmi, robic projekty publicznego sluchania, sprzedawac literature ....okolo 21 jedlismy kolacje podczas ktorej omawialismy dzien i do 12 pracowalismy nad rzeczami na dzien nastepny. Intensywnie i bardzo bardzo efektywnie!

Zakrecilo mi sie w glowie. Po wyjezdzie ze Szwecji mialam jeszcze dwie przesiadki i dwie noce w Europie. W Paryzu zobaczylam Kasiolka co bylo cudownym prezentem. Do pozna w nocy gadalysmy w mieszkaniu Krysi ktore przypomina mi moje paryskie wyprawy. Widzialam tez Kasi nowe mieszkanie. Bardzo piekne i bardzo malownicze.

Nastepna noc spedzilam w Madrycie. Dotarlam do dzielnicy Senegalskiej. Zjadlam thiebudien, pogadalam z Senegalczykami ktorzy pochodza z mojej dzielnicy - Yarakh. Odwiedzilam lekcje tanca afro ktore daja w domu kultury za rogiem. A za nastepnym rogiem spedzilam noc w bardzo przyjemnym hostelu. To wlasnie z niego w tej chwili pisze. :)

Co dalej? dzisiaj wsiadam w samolot do Dakaru. Juz nie moge doczekac sie zeby zjesc N´dogu i pobawic sie z Aram. to tez ostatnie dni ktore spedze z Anais bo ona wraca do Francji juz w piatek.

Denga Wor?

Wor to Ramadan. Wlasciwie Kor to Ramadan, ale ramadanic to w Wolof Wor.
2 wrzesnia rozpoczal sie ramadan. W zwiazku z tym nauczylam sie paru nowych slow.

H´dy - sniadanie jedzone pomiedzy 5:20 a 5:45 rano. Tuz przed wschodem slonca z meczetu slychac pobudke oraz dokladne okreslenie godziny o ktorej wschodzi slonce i o ktorej zaczyna sie post. Fatou Diop (moja imienniczka i matka domu) przygotowuje kawe oraz puka do wszystkich drzwi po kolei zeby nikt nie przespal sniadania. Na ulicy robi sie tloczno - ludzie biegna do piekarni gdzie mozna kupic swierzutkie pieczywo, siadaja w okol stolikow na ulicy gdzie mozna kupic sniadanie.

N´dogu - sniadanie jedzone o godzinie 19:25 gdy zachodzi slonce i konczy sie post. Tak naprawde to codziennie godzina n´dogu sie zmienia bo zmienia sie godzina zachodu i wschodu slonca. Wywieszki z dokladnymi godzinami mozna znalezc na wielu drzwiach. Od godziny 18 na ulicach wszczyna sie zamieszanie. Wiele osob wystawia stoliki z szeroka oferta dodatkow sniadaniowych (moja ukochana akara rowniez jest dostepna). Mlode dziewczyny chodza po domach z tacami z ktorych sprzedaja soki instant, daktyle i inne slodycze. Kobiety szykuja kafe tuba. Dzieciaki biegaja po chleb. Mezczyzni szykuja daktyle (ktore tradycyjnie je sie jako pierwsze). wszystko wrze. Od 19:15 ludzie gromadza sie wokol telewizorow gdzie nadawane sa modlitwy i oglaszany jest koniec postu (nadawane prosto ze swietego miasta Touba). Ostatnie 10 min ludzie oczekuja w niecierpliwosci - w jednym reku daktyl, w drugim kubek z kawa. Odliczanie co do minuty. Oczekiwanie na pierwsza gwiazdke w Wigilie u nas w domu nie jest nawet namiastka tutejszego czekiwania.
Moze to wydawac sie smieszne - ale sama sprobowalam kilka dni poscic. I musze przyznac ze kurczowo trzymalam sie mojej kanapki przez ostatnie 10 min - zupelnie jak wszyscy inni dookola mnie.

Safna! - co oznacza ´trudne´. Poscic jest trudno! Sprawdzilam to na wlasnej skorze. Nic nie jesc i nic nie pic od wschodu do zachodu slonca. Rytm pracy i zycia Yarakh jest teraz wyzaczony przez godziny postu. W ciagu dnia ludzie poruszaja sie bardzo powoli zeby nie tracic energii. Najtrudniej bylo przez pierwsze 3 dni kiedy ludzie musza od nowa przyzwyczaic sie do rytmu postu. Wiekszoc ludzi wraca z pracy o 16-17 bo ostatnie dwie godziny sa najtrudniejsze. Najlepiej je przespac, przelezec albo znalezc inny sposob na zabicie czasu. Wilczy glod wzmaga tez irytacje. Zgodnie z zapowiedziami Diola na ulicy mozna zobaczyc ludzi klucacych sie zawziecie.
Za to wspolne jedzenie n´dogu jest strasznie przyjemne! wszyscy sie uspokajaja i jedza z wielkim zadowoleniem.
Pol godizny pozniej nastepuje kolacja - tradycyjny tiebudien. :) a potem wspolna herbata, czasem jakies inne specjaly. Do 12 ludzie siedza na ulicy i wspolnie napawaja sie godzinami kiedy mozna jesc.

wtorek, sierpnia 26, 2008

znalazlam kilka fot

Torba eFTe nad zatoka Hann w Senegalu
My trzy podczas SABAR - ktoorganizuje ten sobierobi stroje ztego samego materialu :)))
Acha.tutaj nalezy sie kilka slow wyjasnienia. To jest nasze zdjecie z mloda para - kolo mnie na krzesle Pape, koloKatrin - Kristine.
Nasza znajoma francuska ktora mieszka w Yarakh i wlasnie wrocila na kilka miesiecy do francji postanowila podczas swojej nieobecnosci wziac slub... dziwne?
w sumie nie tak bardzo. w ceremonii kobieta i tak nie bierze udzialu , bo ceremonia w meczecie jest tylko dla mezczyzn, wazne zeby byl ojciec panny mlodej. tego odegral jeden z naszych znajomych.
dla kobiet jest przyjecie i wesele.
dlatego tez na przyjeciu po slubie nie bylo pana mlodego... ani panny mlodej....
podoba sie wam zdjecie? :P

kawal swiata bez aparata

dawno mnie nie bylo, a to z powodu rzucenia sie w wir raportu z naszego badania socjologicznego. tym razem uracze was tylko jednym zdjeciem --- specjalnie dla efTowiczow do galerii zdjec - torba eFTe nad zatoka Hann:)).
Wiecej zdjec nie bedzie bo odlozylam aparat w kat wyknczona ciaglym -niem: robieniem, pozowaniem, kadrowaniem, ogladaniem, pokazywaniem i ladowaniem.

WYJECHALYSMY

ostatni weekend spedzilysmy po drugiej stronie Dakaru w Malika. Pojechalysmy razem z naszymi wspolpracownikami. Oni pracowali nad nowym przedstawieniem, my dalej nad raportem.

Ale jak to bylo... cale zdwiwione ze wyprawa rzeczywiscie doszla do skutku dotarlysmy na wypatrzony kamping. Naszym oczom ukawaly sie cudowne chatki kryte srzecha, piaskowa plaza BEZ CHOCIAZBY JEDNEJ TOREBKI FOLIOWEJ, bez czlowieka w polu widzenia, za chatkami las, przed chatkami woda. CUDOWNIE. i wtedy.....
'ale czy wy wiecie ze tutaj jest zakaz kapania sie?'


to nie byl dowcip. z powodu zbyt wielu przypadkow utopienia sie wchodzenie do morza zostalo zakazane a straze policyjne rozstawione wzluz plazy.... ;))) prawie wrocilam.

drugiego dnia naszego pobytu kamping nawiedzil szfadron (czy 30 to szwadron?) policji. Szukali kogos kto uradl albo pobil kogos w okolicy dzien wczesniej. nie bylo to grozne ale warto podkreslic ze na naszym kapmingu bylo pewnie okolo 10 osob...

tak czy siak weekend poza domem byl super. nic tylko odglosy fal i lasu. I spaaaaaaacery po plazy. No i nie dalo sie. weszlam do wody,mysle ze zanotowano pierwszy przypadek pywania w wodzie o glebokosci nie przekraczajacej 15 cm :)

dobrze zintegrowani, wypoczeci i....... wszyscy stesknieni za domem wrocilismy na druga strone Dakaru do naszego budnego, glosnego i zatloczonego Yarakh.

W noc po moim przyjezdzie wydarzyla sie wazna rzecz. Nalezy ja upamietnic. No wiec od dawna wyczekiwana deszczowka wreszcie wdarla sie do mojego pokoju.
W srodku nocy Diorr zapalila swiatlo tym samym mnie budzac. zamaszystym ryuchem rzucila Aram na lozko (tutaj dzieci sie od takich rzutow nie budza) bo woda wlewala im sie pod materac.
Troche czulam sie jak podczas sztormu na statku - ze wszystkich stron huk deszczu, a przez otwarte drzwi widac bylo moje klapki odplywajace na druga strone korytarza.

W sumie nie bylo az tak groznie bo woda sie dopierowsaczala do naszego pokoju. Ale nastepne 30 min ja, Diorr,Matar, Eljadji i Bara spedzilismy na wlewaniu wody z domu - szuflowalismy wiadrami i wynosilismy miskami. W koncu bylo na ulicy byla jedna wielka kalurza i woda zaczela sie spowrotem wlewac. Na koniec podstawilismy miski pod dziury w dachu (10 misek nie starczylo na wszystkie dziury) i poszlismy spac.
... gdy rano wstalam na ulicy bylko tylko kilka sredniej wielkosci kaluz.... nie wiem gdzie podziala sie woda...